Prezentacja z 06.09.2010



Palenie cygar to dla mnie nie tylko kłęby dymu, raz świetnego, innym razem przeciętnego, a niekiedy, niestety kiepskiego. Nowe cygaro to dla mnie tajemnica, emocjonalnie dokładnie taka jak te tajemnice, które odkrywałem 30 lat temu biegając w krótkich spodenkach. Cygaro to też, już teraz, myśl o kraju, z którego pochodzi i o ludziach, którzy włożyli mnóstwo pracy, abym ja mógł zapalić. Kiedyś tak nie miałem, ale złapałem tego wirusa od Maćka podczas miłej pogawędki w La Fiesta. Palenie cygar to także podziw dla ludzi, którzy prowadzą cygarowy biznes. To ostatnie nie dotyczy cygar kubańskich, czy cygar produkowanych przez bezimienne korporacje. Dotyczy jednak cygar, które produkują synowie, ponieważ nauczyli się tego od ojców. Doskonałymi przykładami niech będą Jaimie Garcia i Nick Perdomo. Dotyczy to także cygar, które produkują ludzie jeszcze młodzi, niezwykle pracowici i uparci, posiadający wizję, kochający cygara, ale nieposiadający daru dziedziczenia cygarowego rzemiosła. W tej kategorii do moich idoli należą Rocky Patel i Alan Rubin. Są niemalże rówieśnikami (1961r. i 1962r.). W cygarowy biznes wchodzili niemalże równocześnie (1995r. i 1996r.). Wcześniej odnosili sukcesy w zupełnie innych branżach. Patel był adwokatem, a Rubin handlował artykułami metalowymi z Chinami i Tajwanem. W tym samym czasie postawili wszystko na jedną kartę. Podjęli decyzję, że będą robić to, co kochają. Po kilku latach byli obaj znanymi producentami. Po kilkunastu latach wykreowane przez nich marki weszły do grona najlepszych, najbardziej pożądanych marek cygarowych o zasięgu globalnym. Życiorysy jak marzenie. Wzbudzają u mnie podziw, ale też zazdrość w sensie pozytywnym i lekką depresję, zwłaszcza wtedy, gdy spoglądam w swoją metrykę oraz wtedy, gdy praca, którą wykonuję, choć godna, nie daje mi żadnej, poza przyziemną, satysfakcji. Myślę wtedy sobie: Panie Szczerba, masz Pan tyle lat, co Patel i Rubin w połowie lat dziewięćdziesiątych i co? W tej szerokości geograficznej w ślady tych gości raczej trudno pójść, ale na szczęście jest jeszcze kilka innych przyjemnych zajęć, które pozwalają godnie żyć. Może ……

Wracając jednak do cygar chciałbym opowiedzieć, paradoksalnie w kontekście nudnego wstępu, o cygarze Alec Bradley (nazwa marki to imiona synów Alana Rubina), które jako dotąd jedyne z tej marki, nie przypadło mi zupełnie do gustu. Znakomite Tempus, dobre Occidental Reserve i SCR. A MAXX ….

Na tym obrazku podano wszystkie istotne informacje dotyczące tej linii.



W grudniu 2009 kupiłem w CigarsInternational.com pięć cygar MAXX Freak. Przypisują mu format Toro, ale czy słusznie? Cygaro należy do największych, z którymi się spotkałem. Ring 60, długość 6,3 cala. Raczej Super Toro, Grand Toro. Myśląc o złym odbiorze tego cygara przypominam sobie relację Jacka Uchrynia o cygarze Onyx, do którego się zraził zaczynając od dużego formatu i wrócił do niego jednak, ponieważ okazało się, że mały format jest inny, satysfakcjonujący. W podręcznikach cygarowych też można przeczytać, że poznawanie nowych cygar należy zaczynać od mniejszych formatów. Reguły według mnie jednak nie ma. Jeśli jako pierwsze zapaliłbym Nording Torpedo (format a’la NUB) to niestety nie poznałbym Toro. Na szczęście zacząłem od Toro.

Cygaro MAXX Freak nie zdobyło wybitnej noty w Cigar Aficionado, ale to akurat mnie, przy wyborze cygara, ani trochę już nie rusza.



Konstrukcyjnie jest bez zarzutu. Wrapper nie jest śliczny, delikatny, ale wyzywający. Ma niejednolitą, ciemnobrązową, połyskliwą barwę. Posiada sporo, wyraźnych żył. Przypomina mi wrapper z Aliados Toros Negros, które notabene jest świetnym cygarem.



MAXX Freak pachnie suchym drzewem i ziarnami kawy. Smaki, tożsame z tymi aromatami, witają mnie po otwarciu cygara, jeszcze na sucho. Do tego momentu cygaro dużo obiecuje. Po zapaleniu, licząc na ekscytującą tajemnicę, doznaję zawodu. W miarę palenia nadzieja odpływa w siną dal. To tak jak wtedy, gdy 30 lat temu w krótkich spodenkach udało mi się wdrapać na strych, który jak się okazało po wdrapaniu nie przypominał strychu z bajek, ale …. jednak na środku stała stara skrzynia. Nadzieja się tliła, ale jednak prysła, gdy po otwarciu skrzyni moim oczom ukazała się …. sterta Trybuny Ludu …
Identycznie, MAXX Freak od początku do końca oferuje mdłe, wytrawne kakao. Nic więcej. Jest bardzo słabo zbudowany. Moc ma niską. Z wyglądu wzbudza respekt, pręży się, a na ubitej ziemi okazuje się słabeuszem. Trzymając się konwencji, porównałbym go do jednego z moich, bajkowych bohaterów negatywnych, który jednak pozytywnie dla mnie, kształtował, jak myślę, mój charakter, na zasadzie dążenia w stronę przeciwną. Stefek Burczymucha.

Pozytywną cechą tego cygara, oprócz przyzwoitego wyglądu, jest kultura spalania. Pali się równo. Popiół jest zwarty i przewidywalny. To jednak za mało, aby do niego zapałać sympatią. Wypaliłem ostatnie z pięciu cygar MAXX Freak, które posiadałem i już do nich nie wrócę. Spróbuję jeszcze kiedyś Nano i / lub Fix, idąc za radą cygarowych klasyków, ponieważ nie chce mi się wierzyć, że Alan Rubin tak spieprzył sprawę.