PDA

Zobacz pełną wersję : Moja wyprawa do Katalonii



Bruno
21-06-2011, 22:32
To bardzo subiektywna relacja z mojego pobytu w Katalonii. I dlatego właśnie mogę sobie pisać co mi ślina na język przyniesie. I nie tylko o cygarach tu będzie. Powiem więcej - głównie nie o cygarach :bleh:
Relację dzielę na odcinki. Co już gotowe, umieszczam. Resztę dopiszę później i sukcesywnie dodam. Zapraszam do czytania i komentowania. Prawdopodobnie reszta zdjęć trafi do specjalnego albumu na forum.

Dzień 1.
Sobota. Po spakowaniu niezbędnych drobiazgów udaję się na lotnisko Rębiechowo (im. Lecha W.). Czekamy, czekamy, czekamy. Bilety do ręki i bagaż do luku samolotu. Czekamy, czekamy. Wreszcie udaję się na odprawę wraz z bagażem podręcznym. Przed bramką trzeba zrobić streaptease. Pasek, zegarek, metalowe buty (jeśli ktoś ma). Przełażę przez bramkę: PIIIIIIIII, PIIII, PIP, PIP, PIP. Cholera, zapomniałem, że mam pugilares z bilonem w kieszeni. Rewizja :whatever:.
- Co pan ma?
- Mam trzy pięćdziesiąt.
- Aha. Ręce do góry!!! Dobra niech pan idzie dalej.
Pani w mundurze przegląda moją podręczną torbę. Tuba z cygarami – amerykańska.
- A to co?
Już miałem na końcu języka, że bomba a ja z Al-Kaidy.
Jednak spokojnie tłumaczę:
- To jest prze pani tuba z cygarami. Na własny użytek, of course.
Pani usiłuje rozbroić bombę.
- Nieeeeeeee!!! – wrzeszczę – to się tylko rozkręca, nie trzeba zaraz łomem.
- Aha.
- Niech se pani zajrzy, nawet powąchać można. To tylko cygara.
- Aha.
Pani podrapała się w głowę. Otworzyła. Wąchnęła.
- No teraz kurde, toś mi pan smaka narobił. Palić mi się kce.
- To niech sobie pani zrobi przerwę na papierosa.

Udało się. Żyję. Cygara też.
Czekamy, czekamy, czekamy.
Wreszcie wpuszczają do samolotu. To taki mały boeing. Zastanawiam się, czy doleci i czy mu starczy paliwa. Czy nie będzie musiał odchodzić na drugi krąg?
Kołuje, startuje, leci. Upsssss, przechylił się. Bez wódki nie rozbierjosz. Państwo bufetostwo mają co robić. Kogo stać to popija. Trzęsie. Turbulencje. Leci. Znad chmur wystają Alpy. Lecimy, lecimy. Pilot mówi, że wszystko jest OK. Paliwa starczy i pogoda w normie. Nikt mu nie wierzy. Jeden pan pisze testament. Pozostali piją. Smutna pani usiłuje zadzwonić na miasto. Nie da się.
Wreszcie po dwóch godzinach komunikat: wszystko pod kontrolą, paliwa chyba starczy a lotnisko zapasowe zamknięte. Nie ma się czym martwić. Trzęsie jak cholera. Dach przecieka, bo nad ciepłymi krajami leje a na dole jest 17 st. C.
Lądujemy w Geronie. Witaj Katalonio! UDAŁO SIĘ!!! Cud, chociaż za oknami widać było sztuczną mgłę. Skąd tu sztuczna mgła??? A może była prawdziwa? Wreszcie stanęliśmy na ziemi.
Taśma, walizka, autokar. Wiozą nas do hotelu oddalonego o niecałą godzinę drogi w kierunku Barcelony. Miły pan pilot umila nam ostatni etap podróży opowiadaniem o marnej pogodzie i o Katalończykach, którzy przez Hiszpanów nazywani są Polakami. Podobno dlatego, że język kataloński jest dla Hiszpanów równie niezrozumiały, co polski. Kierowca autokaru, Katalończyk, czyli Polaco szybko dowozi nas na miejsce. Późna kolacja, sprawdzenie czy w hotelu działa net (sprawa bardzo ważna))) i już brak sił na planowane wcześniej cygaro. Jutro też jest dzień.

Bruno
21-06-2011, 22:43
Dzień 2
Pobuda. Brzydko tu nie jest. Wczorajszy deszcz przeszedł do historii. Z hotelowego balkonu widać charakterystyczną zabudowę śródziemnomorskiego kurortu. No i widać morze. Śniadanie i pociąg do Barcelony.
Ahoy przygodo!!! Szukamy … cygar. No, nie tylko cygar, ale mam włączony cygarowy czujnik. Podobno jestem w kraju, gdzie cygara są na porządku dziennym. Stacja końcowa na Placa de Catalunya skąd już tylko krok do głównej promenady La Rambla. Na La Rambla 100 jest GIMENO. Hmm, jest, jest, jest!!!
Towarzyszącej mi niecygarowej ekipie zapowiadam, że to chwilkę potrwa – dawno, dawno nie robiłem cygarowych rekonesansów z natury i zakupów, jestem wręcz fizycznie głodny takich wrażeń.
Wpadam i … konsternacja. Konsternacja i rozczarowanie. Sklepik niezbyt duży, ale to nie jest najgorsze.
Na początku gabloty z akcesoriami, które pobieżnie przelatuję wzrokiem. Długa lada, ale tam głównie papierochy i fajki wodne. Dopiero gdzieś w połowie dostrzegam cygara. Ale co to jest? Co to k… jest, tradycyjne polskie k…. m.. ciśnie się na usta. Jakieś pokrzywione, popękane, zasuszone, pożal się boże niby cygara? Tanie jakieś, ale co z tego? Przecież chciałem nacieszyć chociaż oko tymczasem. Dalej coś jest. Ściana z cygarami? Humidor ścienny, przeszklony?
Niestety, wypraszają mnie ze sklepu, ponieważ nadeszła święta pora sjesty. Nic nie pomaga, muszę wyjść. Trzeba będzie zrobić drugie podejście. Wyprowadzają mnie bocznym przejściem, bo główne jest już zamknięte na amen. W sklepie zostały tylko cztery osoby poza obsługą. To Rosjanie wybierający skórzane etui na cygara. No tak, oni tam zostawią na pewno jakąś kasę a co do mnie to nie wiadomo.
Trudna rada, trzeba pozwiedzać coś niecygarowego. Oglądam więc słynną Kolumnę Krzysztofa Kolumba (zero motywów cygarowych), pchli targ z różnymi starociami, kilka kościołów, szerokie arterie i wąskie uliczki. W jednej z takich uliczek na Barri Gotic trafiam na sklepik sieci TABACS. Porządny ścienny humidor. Za szybką cygara wyglądajace o niebo lepiej od tych w Gimeno. Wybór nie powala, głównie podstawowa kuba w zwykłych edycjach. No, przynajmniej wyglądają jak cygara. Gdybym musiał wybierać kupiłbym tutaj a nie w Gimeno. Wierzę jednak, że coś w tym pierwszym sklepie przeoczyłem, że tam jest jakas druga, nieznana mi część, dodatkowe piętro, czy podziemie. Wierzę, bo mi mówili, że to najlepszy sklep w Barcelonie.
Idziemy dalej. Po obejrzeniu katedry, Muzeum Historii Barcelony, gaju pomarańczowego, gęsi w kościele Św. Eulalii, po posłuchaniu ulicznych grajków, znowu docieram do Gimeno. Jest otwarty. Oglądam dokładnie. Niektóre cygara jakby posypane mąką (to chyba pleśń), inne popękane, zasuszone. Również te w normalnych cenach, które zaczynają się od 4 eur / szt. nie wyglądają najlepiej. Za to wybór różnistych błyskotek i breloczków powalający. Nie ma piętra, podziemia, drugiej sali. Za zakrętem są tylko fajki, w których przebierają nasi przyjaciele ze wschodu. Nie jestem zadowolony. Wychodzę. Nie wiem co zrobić z tym zgniłym jajem. Może czegoś nie zrozumiałem, może są dwa sklepy Gimeno a to jest ten gorszy? A więc to jest ten raj? Jeden sklep ze złomem cygarowym i jeden malutki TABACS? A miało być tak pięknie. Spodziewałem się humidorów na każdej uliczce Barcelony. A tymczasem trafiłem na pustynię.
Ja tu jeszcze wrócę. Jutro znów będę w Barcelonie.
Wieczorem po kolacji Trinidad Robusto.

Bruno
21-06-2011, 22:54
Dzień 3
Ależ mnie męczy to Gimeno. Po wyjściu z pociągu w Barcelonie dobiegam na La Ramblas 100. No nie, nie chce być inaczej. Patrzę i patrzę, szukam czegoś, na czym możnaby oko zawiesić. Żadnych Limitad, nic. Pudło Macanudo Maduro? Ale po pierwsze: to nic, czego nie mógłbym kupić gdzie indziej, poza tym wyglądają tak jakby każde pochodziło skąd innąd. Może w magazynie mają cygara lepszej jakości? Ale dlaczego nikomu tu nie zależy, żeby klienta zachęcić tylko pokazują takie coś? Nie mam zaufania do jakości. Poza tym obsługa, fatalna. Ze czterech kolesi i jedna panienka biegają za ladą, obsługując ludzi z kolejki, kupujących papierochy. Po co ta kolejka w ogóle? Może fajki są tu tańsze? Mimo, że próbuję dopytać, nikt się mną nie interesuje. ŻEGNAM OZIĘBLE.
I co teraz? Ano, zobaczymy.
Wędruję dalej nad wybrzeże do Akwarium. Oglądam rekiny. Potem znów idę przez Via Laietana, gdzie podobno pod numerem 4 ma być przyzwoity sklepik Tabacs. Niestety jest tam tylko knajpa z automatem sprzedającym wyroby tytoniowe. Nic więcej. Kolejna porażka. Ech, gdyby nie to, że Barcelona jest taka piękna …
Idę, idę w kierunku dzielnicy Gaudiego, gdzie można i trzeba oglądać jego dzieła.
Nagle w jednej z bocznych uliczek napis TABACS. Skoczyło mi ciśnienie.
Niech to szlag!!! Zakląłem szpetnie. Znowu ta ich sjesta. Zamknięte na cztery spusty. Ale nadzieja zawsze umiera ostatnia. Idąc dalej, lekko zrezygnowany, trafiam wreszcie na inny TABACS, otwarty mimo czasu sjesty. Nieduży sklep, ale obsługa włada biegle angielskim, posiadają nieduży, ale budzący zaufanie walk-IN a w nim głównie cygara kubańskie, kilka Limitad i coś niecoś z tzw. Reszty Świata. Wśród kupujących grupa Amerykanów, którzy najwyraźniej wiedzą czego chcą. Z walk-in’a wybierają kilka cygar i widać, że nadają się one do natychmiastowej degustacji. No jasne, jestem uratowany. Jeszcze nie dziś, ale przed wyjazdem mogę spokojnie zrobić tu zakupy. Skrzętnie notuję sobie ulicę, aby trafić z powrotem w razie potrzeby.
W wyraźnie dobrym nastroju podziwiam uroki Barcelony. Idąc Paseig de Gracia oglądam niepowtarzalne kamienice zaprojektowane przez Gaudiego. W jednej z nich jest sklepik z różnymi gadżetami i pamiątkami. Znajduję tam oryginalne, prosto z Ekwadoru kapelusze panama w różnych kolorach – są piękne. Ech, ale te 55 eur wolę wydać na cygara. Kapelusz kupię następnym razem.
Wreszcie docieram do Sagrada Familia. Wrażenie jest po prostu
z a j e b i s t e. (przepraszam Admina i Modów i wszystkich, którzy to czytają przed godzina 22-gą, ale nie znajduję innego równie adekwatnego słowa). I okazuje się, że wieże, które już stoją nie są najwyższe. Budowniczowie, zgodnie z projektem będą budować kolejne, jeszcze wyższe. Ten kościół budują od lat 80-tych XIX w. Niektórzy twierdzą, że koniec budowy nastąpi za 50 lat ale wersja optymistyczna głosi, że tylko za 20. Tak czy inaczej warto czekać. To jest coś niepowtarzalnego.
Wreszcie niespiesznie wracamy w kierunku Placa de Catalunya.
Tymczasem otworzył się worek i zauważam co chwilkę małe sklepiki z tytoniem. Co prawda sjesta trwa, ale są.
Pustynia zamieniła się w Eldorado dla aficionados? :szcz:)))).
I na koniec dostrzegam z dala ten budynek z konkursu, któremu miałem zrobić zdjęcie – Tore Abgar, kształtem przypominający cygaro. Pstryk, i jest. Chyba nie zdołam obejrzeć go z bliska, więc niech będzie chociaż tak.

CDN...

Bruno
22-06-2011, 19:49
Dzień 4
Wtorek. Ciepło. Na dole przed hotelem znajduję higrometr. Wilgotność powietrza prawie 75 %. Przecież w tej sytuacji tutaj nie potrzeba humidorów :thumbup:.
Na razie odpuszczam Barcelonę. Dziś spokojnie idę na spacer do Malgrad de Mar. Trochę przez plażę, wśród palm, trochę nadmorską promenadą. Oprócz palm na ulicach dostrzegam inne kwiaty doniczkowe :szcz:, takie jak fikusy itp. W pierwszej chwili taki widok wzbudza konsternację u przybysza z północnych rubieży Europy. Na plaży faceci z wędkami łowią kraby :saw:.
Wreszcie wchodzimy do miasteczka. Wąskie uliczki, knajpki. W jednej z nich zatrzymujemy się na tapas, czyli zestaw przekąsek składających się głównie z owoców morza. Czas sjesty. Nic się nie dzieje, pusto. Nawet kościół jest zamknięty. Oczywiście i tutaj było kilka sklepików TABACS, ale oczywiście nieczynne. Nie warto czekać, bo nigdy nie wiadomo, czy w ogóle po przerwie je otworzą. Moja teoria jest taka, że jeśli temperatura jest wyższa niż 26 st. C Hiszpanie nie otwierają już sklepów danego dnia :hmmm. Co zrobić, nikomu się tu nie spieszy. Inne tempo życia. Ale jak oni wyjdą z kryzysu, jeśli mają za gorąco i zbyt duszno, aby pracować?
Wracamy. Dochodzi 4 po południu. Sklepy za chwilkę otworzą – jeśli w ogóle. A tu z boku kolejny Tabacs. W takim razie czekam kilka minut. Punktualnie o 16-ej otwierają jednak. Przestronne wnętrze, spory walk-in. Podoba mi się tu :thumbup:. Dobrze, trzeba wreszcie coś kupić. Miły pan chętnie otwiera mi drzwi do humidora. Spędzam tam dobrą chwilę wybierając coś szczególnego i coś zwykłego w bundlu, zgodnie z założoną wcześniej taktyką. Płatność kartą. Banan. Adios :git:.
Po drodze dostrzegam jeszcze jeden sklepik z wyrobami tytoniowymi w samej Santa Susana, gdzie mieszkam. Spokojnie, mam czas. Zajrzę tam jutro, albo pojutrze. Wchodząc do hotelu odruchowo zerkam na higrometr – ponad 70%. Pięknie, jesteśmy w humidorze :bleh:. Na dole odbywa się prezentacja miejscowej kultury – dziś pokaz tańca, salsa i inne gorące hiszpańskie rytmy :rockband:. Sala wypełniona, głównie przez obywateli Izraela i Niemców. Rosjanie jak widać na wieczór zaplanowali inne zajęcia.
Dzień kończę znów kubańsko, wypalając HdM na tarasie. Z pobliskich pokoi i balkonów dobiegają dzikie wrzaski Nowych Ruskich, których tu pełno. Po co im salsa, lepiej wódki się napić.

Bruno
24-06-2011, 14:39
Dzień 5
Po śniadaniu, zamówionym autokarem wyjeżdżamy do Montserrat. Tak, tak, tempo jest zawrotne, ale leżenie plackiem na plaży to nie dla nas. Plażę mamy u siebie w Trójmieście. Zwłaszcza, że tu jest tyle ciekawych rzeczy, miejsc. Na higrometrze – 73% :D.
Jedziemy! Jedziemy, jedziemy, jedziemy... Po drodze mijamy miasteczka, góry i doliny. Kiedy widać z daleka Barcelonę, skręcamy w góry. Około 40 km na północny zachód od Barcelony, wśród skalistych szczytów, w klasztorze benedyktynów, w masywie górskim Montserrat znajduje się figura Czarnej Madonny. Katalończycy czule nazywają ją „Czarnulką”, „La Moreneta”. Dla nich to równie ważne miejsce jak dla Polaków Jasna Góra.
Dojazd wąską i krętą drogą. Z jednej strony skaliste zbocze a z drugiej przepaść. Widoki tu po prostu oszałamiają. Kierowca dał radę, nie spadliśmy :gd: :goojob:.
Ciekawe czy u benedyktynów znajdę jakąś trafikę, ))).hahahaha??? :wr:
Jesteśmy wreszcie na górze. Jest trochę czasu, żeby wszystko obejrzeć. Sklepiki, muzeum a w nim dzieła El Greco, Pablo Picasso i inne, kilka kolejek szynowych, którymi pokonać można kolejne etapy drogi na szczyt. Jesteśmy około 800 m nad poziomem morza. Pięknie, pięknie :bravo:. Budynki klasztorne jakby wbite, wbudowane w skaliste zbocza. Zastanawiam się jak to wszystko wwieziono tutaj, żeby zbudować te wszystkie obiekty. Klasztor powstał w XII wieku. Niestety zniszczyły go wojska Maurów a potem znów oddziały Napoleona, po czy odbudowano go w obecnej postaci w drugiej połowie XIX wieku.
W świątyni śpiewa chór chłopięcy - krótki koncert. To śpiewaja uczniowie szkoły o profilu muzycznym, prowadzonej tu przez benedyktynów. Aby obejrzeć z bliska „Czarnulkę” trzeba ustawić się w dość długiej kolejce, ale warto. Przeszkadzają tylko rosyjscy turyści, którzy w ogóle nie wiedzą, o co chodzi i nie potrafią się zachować w kościele. No, bo skąd mieliby wiedzieć?
Tablice informacyjne i przewodniki w wielu językach, również po polsku. Dużo tu ludzi z całego świata. Momentami trudno swobodnie przejść.
Ciekawostka ;): na dziedzińcu klasztornym doskonale działa benedyktyńskie free WI-FI, z czego skrzętnie korzystam wysyłając emaile. Czekamy w długiej kolejce, aby w końcu z bliska zobaczyć Czarnulkę, pokłonić się jej :git: i dotknąć świętej figurki.
Cygar nie ma. Ale to nie był zmarnowany dzień. Jeszcze czeka nas powrót przez góry. Widoki są piękne i niepowtarzalne. Odpoczywamy podziwiając cuda natury :szcz:.
Po powrocie do hotelu idę na basen. Wypada po prostu, no, bo jak to by było siedzieć nad morzem Śródziemnym i nie wykąpać się, chociażby dla zmylenia przeciwnika? Przepływam więc przyhotelowy basen kilka razy tam i z powrotem. Na pływanie w morzu przyjdzie jeszcze czas. Po tym wybitnym – jak na mnie – wyczynie sportowym :szcz: idę do pobliskiego sklepu TABACS. Sklep dość duży, jednak asortyment marniutki. Nic szczególnego i do tego brak walk-in’a. Nie muszę tu kupować – zrobiłem się wybredny.
Wieczorem znowu koncert. Dziś śpiewa sobowtór Michaela Jacksona. Pośpiewał i poszedł. Dobranoc.

Bruno
26-06-2011, 02:23
Dzień 6
Dziś ostatni raz (podczas tego pobytu w Katalonii) będę w Barcelonie. Oczywiście jest plan i to napięty. Chciałbym też za ostatnie pieniądze kupić jeszcze kilka cygar. Jedziemy jak zwykle kolejką Renfe Rodalies.
Po drodze mijamy nadmorskie miasteczka: Mataro, Badalona i kilka mniejszych niczym niewyróżniających się. Wreszcie, po dojechaniu na stację Pl. Catalunya, próbujemy przesiąść się do metra. Musimy dotrzeć do parku Guell. Uzyskujemy pomoc, najpierw od kulawego Katalończyka, który biegle władając angielskim pokierował nas do maszyn biletowych – za kilka groszy na wino a następnie od Polaka, który usłyszał ojczystą mowę i wskazał odpowiedni peron. Wsiadamy. W końcu docieramy do stacji Vallcarca. Jeszcze czeka nas wycieczka do celu, przez wąskie klimatyczne uliczki, potem przez system schodów ruchomych – bardzo sprytne - wspinamy się do góry i do góry. Wreszcie jesteśmy prawie w najwyższym punkcie słynnego parku. W mordę jeża, co za widoki. Cała panorama miasta. Widać Sagrada Familia i Tore Abgar – jak na dłoni. Robię zdjęcia. Te dwie budowle górują nad miastem. Tutaj obejrzymy kolejne dzieła Antonio Gaudiego. Muszę przyznać, że robią wrażenie. Również niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju. Mamy tu ławkę – podobno najdłuższą w Europie – ceramiczną. To się nie da opisać. To trzeba zobaczyć. Poza tym, na terenie parku – ogrodu znajdują się inne budowle zaprojektowane przez Gaudiego: domy, schody, pawilon z kolumnami, rozległy taras, który właśnie otacza ta najdłuższa ławka.
Poza tym pogoda piękna, dziewczyny i chłopaki z całego świata, przechadzają się, odpoczywają, zwiedzają. Przyjemnie. Wszystko obejrzane i przez zabytkową bramę opuszczamy park.
Wędrujemy przez miasto. Zaglądamy do sklepików, w których pamiątki, katalońskie mozaiki i inne drobiazgi można kupować do woli :szcz:. Ale ja nie tego szukam :cb:. Hmm, a zaraz będzie ta cholerna sjesta … Po drodze znajomy LIDL. Panie robią zakupy, są w swoim żywiole. I coś pożytecznego – kupiły wino;). Fajne wino, krajowe, hiszpańskie w butelkach i w kartonach w bardzo dobrej cenie. Wina są tutaj niezłe i tanie. Na przykład lekko wytrawna Sangria, litrowa po 4 złote? Toż tylko pić :szcz:. Wreszcie mijam kilka zamkniętych sklepów tytoniowych. Do centrum dotrę około godziny 4. To już będzie można robić zakupy. Tymczasem jest jakiś sklep Habanosa chyba. Cygara kubańskie. Znajduję rodzynka Bolivara Exclusivo Espania :ss:. Biorę, a co mi tam. Upał coraz większy. Mamy jeszcze w planie muzeum Picassa na Barri Gotic. Docieramy. Są tu dzieła z wczesnego okresu twórczości - okresu niebieskiego. Melancholijne portrety i dalej już charakterystyczne kubistyczne postaci. Dochodzę do wniosku, że facet po prostu nie lubił ludzi. Tak ich widział – krzywo. Byli dla niego nieładni, paskudni, źli? Taka tam moja interpretacja kubizmu. Ale patrzyłem na te twarze i inaczej tego wytłumaczyć nie umiem.
Po muzeum urywam się wycieczce. Zakupy. Moje zakupy :gd:.
Pierwszy sklep. Rekonesans. Już tu kiedyś byłem. Dalej – następny, hmm, Bolivar Exclusivo – mam go już z Habanosa. Trzeci sklep: sporo różności, nowości, spory walk-in. Chcę wejść pogrzebać, powąchać. Nu, nu! – nie wolno. Pan mówi, że klientów do humidora nie wpuszczają. Oooo, nie. Takiś Ty? Wiesz gdzie ja Cię mam? Łaski bez.
Wracam do pierwszego TABACS i kupuję La Aurora za wszystko. Takiej Aurory w Polsce nie ma.
Po sprawie. Powoli idę w stronę stacji kolejowej. Po drodze ostatni look na La Ramblas, na czarno-żółte barcelońskie taksówki, na obóz protestujących studentów na skwerze. Żegnaj Barcelono! Do następnego razu. Kiedyś tu jeszcze wrócę, bo bardzo mi się spodobałaś. :git:
Na peronie wskakuję do pociągu, który właśnie podjechał. Chcę się upewnić, czy dobrze wskoczyłem :eek: Pytam jednych, słabo, bo nie mówią po angielsku a ja nie mówię po hiszpańsku. Pytam drugich a oni mówią, że nie wiedzą, bo są nietutejsi. Z Polski dalekiej. Orzeszszsz, nasi!!! A ja tu się produkuję po amerykańsku, hahahahaha.
Podróż upływa mi na pogawędce z rodakami. Oni jadą troszkę dalej, do Blanes.
Wieczorem w hotelu standard: kolacja, basen, występ. Dziś duet cyrkowo-wokalno-taneczny z tresowanymi psiakami i gołębiami. Szału nie ma, ale oglądamy. Przed snem wypijam litr Sangrii. Jak ja spakuję te cygara do samolotu?

Dzik
26-06-2011, 02:29
Jak ja spakuję te cygara do samolotu?

Obyś Bruno miał zawsze tylko takie dylematy.

Bruno
26-06-2011, 02:40
Ano własnie, też bym tak chciał. Ale poczekaj, to jeszcze nie koniec historii. Jeszcze 2-3 odcinki będą :) :bleh:

Bruno
26-06-2011, 21:32
Dzień 7
Blanes. Co prawda pierwotny plan zakładał, że tego ostatniego dnia pojedziemy do Gerony. Jednak Gerona to sporo różności, biegania, wrażeń. Wybraliśmy więc spokojny plan: plaża w Blanes. Na wszelki wypadek zabieram tubę z RP Decade. Relaks to relaks.
Kilka zaledwie stacji pociągiem w kierunku północno-wschodnim, wzdłuż wybrzeża i już. Od stacji do morza spory kawał, jakieś 3 kilometry. Idziemy przez miasteczko. Jest takie zwykłe. Mijamy jakąś fabrykę, budynek straży miejskiej, salon mercedesa, McDonalda i znane wszędzie sklepy. Mijamy blokowiska, docierając wreszcie do wybrzeża, koło którego ulokowały się campingi i hotele. Ale najważniejsza jest plaża, nadmorska promenada, słońce i morze. Najważniejsza jest atmosfera. :thumbup:
Trudna rada – trzeba wleźć do tej wody (mogłaby być cieplejsza). Wstyd się przyznać, ale nigdy w życiu, wcześniej nie pływałem w Morzu Śródziemnym. Dziś będzie pierwszy raz;). W moim wieku znalazła się rzecz, którą zrobię pierwszy raz? Ile jest jeszcze takich rzeczy? :hmm:. Refleksja jest taka, że niezależnie od wieku zawsze się coś takiego znajdzie. Coś nowego, jakiś ląd do odkrycia, coś do poznania i do nauczenia się. Ciągle mamy przed sobą jakiś „PIERWSZY RAZ” :D. To optymistyczne. :szcz: :szcz: :szcz:
Włażę. Nie jest tak, źle, fale nie za duże. Słona ta woda – faktycznie. Słońsza niż w Bałtyku.
Pływam, pływam, pływam. No pływam. Mogę już powiedzieć:
„eeeeee, czy kąpałem się w Morzu Śródziemnym? Oczywiście, oczywiście, że tak. No jak nie, jak tak” :gd:.

Teraz zasłużona chwila (no duża godzinka!) z cygarem. Dobrze, że je wziąłem. Zapalam. Jest pięknie. Decade jak zwykle doskonałe. Słońce wspaniałe. Piękna śródziemnomorska plaża. Wygrzewający się w słońcu ludzie. Pławię się w tej atmosferze. No, nonono. Wyłączam się … z przyjemnością. Odpoczywam.
Wracamy na dworzec i pociągiem do Santa Susana. Mijane po drodze sklepy TABACS są zamknięte z powodu sjesty. Nie przeszkadza mi to już za bardzo.
Po kolacji koncert pt.: „Duety. Lata 70-te, 80-te, 90-te”. Pan z panią śpiewają. Całkiem nieźle im idzie. Niemcom i Żydom też się podoba. Ruscy piją w pokojach :szcz:.
Jeszcze spojrzenie na basen przyhotelowy i na wieczorną panoramę Santa Susana. Mam plan, co do zapakowania cygar. Zrobię to rano.

Don Lecho
27-06-2011, 17:11
No, nareszcie jakieś konkrety - autor z cygarem.:ss:
Mariusz, fajna relacja :gd:
Big Szacun, że masz czas podróżować, a przede wszystkim pisać:git:

Bruno
27-06-2011, 19:54
Hej, Lechu! Ani nie mam czasu podróżować ani pisać relacji. Mnie po prostu zmusili :bh: do jednego i drugiego. Ale na szczęście już kończę. Jeszcze tylko dwa odcinki.

Dzień 8
Dziś koniec wyprawy. Zbieramy się do kraju, z pewnym żalem, ale i z silnym postanowieniem ponownego przybycia. Czuję pewien niedosyt. No cóż, może kiedyś nadrobię to, czego nie zdążyłem w ciągu ostatnich dni obejrzeć, przeżyć. Trzeba wracać, zwłaszcza, że wilgotność powietrza spadła do 68% - O ZGROZO :hmm::bh::(. Nic tu po nas.
Zakupione cygara w workach foliowych pakuję w pudło po butach (bardzo sztywne i o wiele za duże) i wpycham do bagażu podręcznego. Reszta rzeczy do bagażu głównego. Poza cygarami przybyło klika win. Ubyła stłuczona popielnica cygarowa. Powinienem się zmieścić w limitach wagowych. Spakowany. Śniadanie. Ostatni rzut oka z tarasu. Pozostały czas oczekiwania na planowany wyjazd na lotnisko spędzam na plaży i w hallu hotelowym.
Autokar podjechał po nas z pewnym opóźnieniem, dość małym jak na hiszpańskie warunki. Praaaaaaawie planowo. Mamy zabrać jeszcze po drodze ludzi z trzech innych hoteli. Pod następnym z nich, nie ma nikogo. Rezydentka biura podróży szuka, wypytuje, czeka. Nasz terminowy dojazd do Girony staje pod znakiem zapytania. Nikogo nie ma. Nikt nic nie wie. W sumie nie dziwię się, że ktoś „wybrał wolność” w Katalonii, zważywszy pogodę i cenę wina.
Wreszcie decyzja – odjeżdżamy bez nich. Jeszcze dwa hotele i ostatnia prosta.
Lotnisko Girona. Odprawa biletowa, oddajemy bagaż główny i idziemy do odprawy z bagażem podręcznym i ze streapteasem. Jezuuuuuuuu! Znowu będą mnie chcieli zamknąć :r:. Bardzo dokładnie pozbywam się metalowych rzeczy, paska, pugilaresu. Mam do wyboru dwie bramki. Wybieram tę, gdzie na wachcie stoi pani. Jakoś dobrze jej z oczu patrzy, będzie jej wstyd mnie rewidować. To okazało się trafnym wyborem. Nikt, nic. Nie wzbudziła sensacji moja tuba ani cygara w pudle po butach. Widać dotarła tu cywilizacja :gd:
No to teraz tylko lecieć. Nasz samolot jest jednak opóźniony około dwóch godzin. Nie mam tu już nic do zrobienia. Na lotnisku też niewiele atrakcji. Oglądam alkohole w sklepach bezcłowych i oczywiście szukam cygar. Kiedyś pisano troszkę o fajnych zakupach na lotnisku. Dokładnie oglądam obydwa sklepy ALDEASA. Jakieś pierdołki i niby pamiątki, koszulki FCBarcelona, fajany, słodycze, wina i rude… Wreszcie w jednym z nich tak niepozornie, bez humidora, w kartonowych opakowaniach w kącie, leżą cygara. Same malutkie formaty, najmniejsze kubańczyki. Obejrzałem i nawet gdybym miał za co, to bym nie kupił. Jakoś tak nie wzbudziły zaufania (chodzi o brak dbałości o warunki przechowywania, eksponowania i brak należnego szacunku w stosunku do jakże szlachetnego tytoniu).
Nudno. Obserwuję płytę lotniska. Lądują samoloty, ale naszego brak. Nie doleciał jeszcze z Warszawy. Z Warszawy? Ma nas dowieźć do Gdańska a wieczorem wracać z kolejnymi ludźmi znów do Girony. Przecież te maszyny latają jak autobusy. Tam i z powrotem. Wreszcie jest, ląduje. Po 20 minutach zapraszają nas na pokład. To taki sam jak poprzednio boeing 737-400. Stara dobra maszyna. No to się jeszcze okaże, hehehe, czy dobra. Jeszcze nie dolecieliśmy.
Miejsce blisko okna, ale nie przy samej szybie.
Postanowiłem po starcie włączyć telefon na offline i porobić trochę zdjęć. Sprawdzę też, czy działa w powietrzu sieć WI-FI. Niee, nie działa. A chciałem wysłać maile. Miły – jak zwykle, główny pilot wita nas serdecznie i informuje, że spóźnienie było wynikiem ograniczeń w ruchu lotniczym nad Europą i awarii koła w samolocie. Coś tu nie gra :bh:. Nikt nic nie słyszał o ograniczeniach w ruchu powietrznym, żaden nowy wulkan nie dymi. Może to coś więcej niż koło? A jeśli nawet, to czy dobrze je przykręcili? Dlaczego mój stolik jest zepsuty i poklejony taśmą klejąca a dziury w fotelach połatane blachą, albo sreberkiem od czekolady – i do tego niedokładnie? Nie jest dobrze. Mają coś grubego na sumieniu, bo inaczej, dlaczego by rozdawali wszystkim wodę i to za darmo? Wolałbym pół litra.
Wreszcie spokój. Po wszystkich turbulencjach, przechyłach, wychyłach, po locie wznoszącym i płaskim, po locie nad Alpami, zbliżamy się do celu. Krótko po tym, kiedy pilot zapowiedział, że minęliśmy Wrocław i będziemy podchodzić do lądowania, zobaczyliśmy kaszubski krajobraz a potem most wantowy, Starówkę, obwodnicę Trójmiasta i płynnie osiedliśmy na płycie lotniska w Rębiechowie. Odbiór bagażu i taksówka. Odczuwamy różnicę temperatury. Tam ciepło i wilgotno a tutaj mokro, deszczowo i dużo zimniej. Wszystko jest jak było. Nic się nie zdarzyło. Ojczyzna poradziła sobie przez tydzień beze mnie :szcz:.

Bruno
27-06-2011, 20:04
PODSUMOWANIE I ZAKOŃCZENIE.
Na koniec, spróbuję zebrać najistotniejsze spostrzeżenia. Podczas pobytu w Katalonii nie spotkałem się z jakimkolwiek przejawem jawnej nieżyczliwości ze strony mieszkańców. Odebrałem ich jako pogodnych i tolerancyjnych. W końcu w Barcelonie i jej okolicach spotkać można ludzi z całego świata (poza turystami oczywiście) i o wszystkich kolorach skóry. Nie napotkałem trudności w kultywowaniu mojego hobby. W pokoju hotelowym znajdowały się popielniczki, co prawda papierosowe, ale były. System antypożarowy wymuszał jednak palenie na tarasie. W tym klimacie to przecież nie problem.
Ceny na wszystko - mniej więcej tak jak u nas. Mam na myśli pewną średnią, bo oczywiście różniły się w szczegółach. No na przykład nieprzyzwoicie tanie, dobre wino :szcz: :szcz:. Co innego znów nieznacznie droższe. Ceny cygar tak jak wszędzie. Ale nie szukałem okazji cenowych a czegoś, czego nie miałem i trudno nabyć w Polsce.
Na ulicach Barcelony mnóstwo skuterów, motocykli i rowerów. Powszechnym widokiem są swobodnie poruszający się ludzie na jednośladach. Wszyscy się lekko spóźniają i kto nie musi – nie pracuje w czasie sjesty. Tempo życia jest tu odczuwalnie wolniejsze niż w Polsce.
Słowem, warto podróżować a Katalonia to ciekawa kraina.
FI DE LA HISTORIA.

Dzik
27-06-2011, 20:53
Fajnie, że Ci się chciało to opisać tak szczegółowo. Ja też byłem na Costa Brava, też w Gironie i Barcelonie, może tylko z 30-40 km dalej gdzie spaliśmy. Dzięki Twoim opisom wiele sobie przypomniałem z tego wyjazdu (było to chyba w 2000 albo 2001 roku), bo byłem w dokładnie tych samych miejscach Barcelony. Zresztą miasto jedyne w swoim rodzaju, w centrum ulice głównie jednokierunkowe. Mam nadzieję, że Ci się podobało.

No i Jan Niezbędny w samolocie... ciekawe czy służy też jako folia termiczna jak stacjach kosmicznych w razie dziury :D

entelm
27-06-2011, 22:43
Super relacja, dzięki. :bravo:

Bruno
28-06-2011, 00:49
Dzik:

Mam nadzieję, że Ci się podobało.



No tak, dlatego napisałem, że trzeba tam jeszcze wrócić. Ale Ty akurat wiesz, skąd sie wziął ten wyjazd. Troszkę przyfarciło ;).
Wiesz co? Może wpadniemy tam razem w przyszłym roku w drodze na Kubę, hahahahaha. W końcu musi być lepiej, więc, czemu nie? Ja już się uczę hiszpańskiego.

Tą relację robiłem z przyjemnością. Łatwo nie było, ale słowo się rzekło :D.

Iwona
29-06-2011, 02:42
:goojob:

AdamLuczak
29-06-2011, 14:34
Wielki dzięki za obszerny tekst :)
A ja ... :( nie mam czasu go przeczytać... qrde, przepaszam...

Adam

dymek
29-06-2011, 20:31
Jeszcze 3 dni zostały mi do przeczytania, ale już mogę napisać, że bardzo fajna relacja, wręcz zachęcająca do wyjazdu :gd:

Bruno
30-06-2011, 00:41
dzięki za obszerny tekst
A ja ... nie mam czasu go przeczytać... qrde, przepaszam...

Adam


Qrde, Adam, nie wstyd Ci? :bleh: :wr:

Dymek, dzięki za pozytywną opinię. :git:

Jacek Uchryń
31-07-2011, 00:03
... Ani nie mam czasu podróżować ani pisać relacji. Mnie po prostu zmusili :bh: do jednego i drugiego. Ale na szczęście już kończę.


Z tego, co można było przeczytać,to nasuwają się,zupełnie inne wnioski :nunu:

Ci,którzy mają tak dobry wpływ na ciebie...orderów są warci.

Szkoda,że tak krótka ta relacja :ss:.

Czytało się,ah jak się miło czytało.
Super interesujące doświadczenie...:goojob:,:bravo:,
:ss: sprawa sklepu trochę mocno mnie zaskoczyła,dwa tygodnie przed twoim pobytem,czytałem zupełnie świeżą i bardzo odmienną relację na jego temat.

Bruno
31-07-2011, 01:39
No zmusili i Ty Jacku też byłeś w tej grupie nacisku.
Ta relacja nie jest krótka. Chciałem, żeby była wartka akcja i żadnych fantazji. Samiuśka prawda.
Co do sklepu Gimeno, sam byłem bardzo zaskoczony, dlatego wracałem tam kilka razy (co opisałem w relacji). Czyżby moja ocena była aż tak subiektywna? A może miałem specyficzne, wygórowane oczekiwania?
Trzeba tam wysłac kogoś jeszcze i sprawę wyjaśnić dogłębnie.